James Syriusz Potter
♦ 24.10.2004 - 19 lat ♦ pałkarz w kadrze narodowej
♦ Nimbus2023 ♦ łuska Ognomiota Chińskiego, wierzba bijąca, 11 cali
Zbliża się do ciebie ze swoim wzrostem około stu osiemdziesięciu sześciu
centymetrów. Z długimi kończynami, na których nadmiernie odznaczają się
żyły. Mógłby uchodzić za nieudany wyrób, biorąc pod uwagę wzrost ojca i
dziadka - delikatnie mówiąc, średni wzrost. Można podejrzewać, że do
głosu doszły geny Weasley'ów gdzieś głęboko zakopane w DNA Ginny. Albo
po prostu zrządzenie losu, bo młodemu Potterowi bardzo to wszystko
odpowiada. Chudy, ale przy tym dość wyraźnie umięśniony, co nie jest
dziwne przy niemal codziennych treningach. Codziennych od około...
jedenastu lat? No coś koło tego. Loty na dziecięcych miotełkach za
bardzo się chyba nie liczą. Włosy też jakieś takie inne. Nie
kolorystycznie, kolorystycznie są bardzo potterowe, ale nie zgadza się
ich gładkość i dość chętna współpraca. Czytaj, zero bałaganu. Oczy
orzechowe, po mamie. Po mamie też są nieliczne piegi - dość dziwne przy
jego odrobinę ciemniejszej karnacji - i błąkające się gdzieniegdzie
pieprzyki. No i ma tatuaż. Nie, nie zrobił go po pijaku, było to
posunięcie jak najbardziej świadome (chociaż o tym troszkę niżej, tu
opiszemy tylko wygląd i umiejscowienie, które właściwie... trudno
określić). Otóż, na co wydał całe swoje oszczędności siedemnastoletni
wtedy James? Dokładnie na to. Na mały postrach matek i babć. Na małego,
bo nieprzekraczającego pięciu centymetrów, jadowicie zielonego smoka,
który teoretycznie miał spoczywać grzecznie na prawej łopatce, ale już w
trakcie wykonywania Potter i młody tatuażysta doszli do wniosku, że
takiego Ognomiota Chińskiego (sentyment do rdzenia różdżki) należałoby
odrobinę podrasować. I tak oto wędruje on sobie po całej długości
pleców. Coś jak czarodziejska fotografia. Co prawda, nie zieje żywym
ogniem, ale i jego można nieźle wkurzyć. Wtedy przy dotyku (kogoś poza
Jamesem oczywiście, bo ich dwójka żyje niemal w przyjaźni) potrafi cię
nieźle poparzyć. Przy dobrych wiatrach zobaczysz go nawet na ramieniu,
albo obojczyku.
Ach, wymieniony był już diabelski uśmieszek? Nie? No to jeszcze diabelski uśmieszek, towarzyszący mu przez całą dobę (tak, przez sen czasami też się w taki sposób uśmiecha) i zwiastujący wszystkim nadchodzące chwile grozy. Nosi się raczej luźno i wygodnie, coby w każdej chwili być gotowym na jakąś pogoń po ulicach miasta, albo na wskoczenie na miotłę. Ciemne jeansy (broń Merlinie, żeby było wąskie!) ciemne podkoszulki (chociaż zdecydowanie preferuje paradowanie po domu, kiedyś po Pokoju Wspólnym, bez owego okrycia), często porozrywane i podziurawione przez papierosy. No i szare, schodzone trampki.
Kiedy już podszedł, czujesz drażniący (może i przyjemny, w zależności od gustów) zapach tytoniu, bardzo świeżego (może szałwiowego?) szamponu i jeszcze kilku jak najbardziej charakterystycznych dla jego osoby rzeczy. Każdy zapach trochę odzwierciedla osobowość, no nie? Jego jest mocno piżmowy. Mamy wczesny ranek, więc pewnie jest w dresie i przyszedł prosto z porannego biegania, pompek i treningu na miotle. W obecnej sytuacji, widząc jego wygłodniały wzrok, należy usunąć się bezpiecznie do ściany i odczekać aż, niczym wściekły hipopotam, uda się na śniadanie i zje wszystko, co znajdzie na stole w pobliżu swojego stałego miejsca. Miejsce J. S. Pottera przy stole Gryfonów znajdowało się oczywiście gdzieś w centrum, ale jednocześnie jak najdalej od zasięgu wzroku nauczycieli. Teraz może siadać tam, gdzie ma ochotę - o ile chodzi o jego mieszkanie. W swoim mieszkaniu ma ograniczone pole manewru.
A teraz gotowi? Prawie wszystko, co najlepsze w Jamesie Syriuszu Potterze zostało już wymienione. Teraz czas na żmudne brnięcie przez pokrętne zakamarki jego duszy. Dusza brzmi odrobinę zbyt dramatycznie, więc postawimy po prostu na charakter. Jego priorytety przez kilka lat praktycznie żadnym szokującym zmianom nie uległy. Dalej chodzi przede wszystkim o to, by zwrócić na siebie uwagę. Wcześniej James robił to, dokuczając młodszemu bratu i kuzynostwu, Lily jakoś oszczędzał. Potem zamieniło się na nastoletni bunt, który wciąż gdzieś tam siedzi i puścić nie chce. Chociaż sam Potter powiedział kiedyś głośno, że to jego matka usiłuje wytłumaczyć wszystkie jego wady testosteronem i nastoletnią burzą hormonów, miast zauważać, że to po prostu jest jej syn, żadne tam dorastanie. Ginny trochę pokrzyczała, na chwilę się uspokoiło, a potem przybrało na mocy - sowy ze skargami i informacjami o szlabanach, późne nietrzeźwe powroty do domu podczas wakacji i nie tylko, ostre wymiany zdań, w których padało coraz to więcej przykrych słów, ucieczki, podejrzane towarzystwo, ciągłe romanse z dziewczynami, o których Ginny nigdy nie chciałaby usłyszeć i tatuaże (chociaż nie za bardzo liczba mnoga tu pasuje). Harry w końcu zadecydował, że tak być nie może, chociaż znowu Potter Junior nazwałby to odrobinę inaczej - tatuś pozbył się problemu. Po prostu kupił mu podczas wakacji przed ostatnim rokiem w szkole małe mieszkanie na Pokątnej, założył "konto" no i wszyscy żyją sobie szczęśliwie. Oczywiście nie ułożyło się tak, jakby chciał tego sam zainteresowany, który buntował się już chyba od kiedy to skończył roczek, a na świat przyszedł Albus. Dokładnie wtedy przestał być oczkiem w głowie rodziców, ale nikt nie kupował mu wtedy mieszkania. W jego małym, dwupokojowym czymś (które ostało się do teraz, ale opłaca je sam) od czasu do czasu odwiedzał go ktoś z ich wielkiej, w większości rudej, rodziny, ale na tym koniec. Chyba więc słusznie należy mu się przydomek czarnej owcy całej rodzinki. Za to niemiłosiernie często pałętali się tam najczęściej obcy, młodzi ludzie, niekoniecznie magiczni. James w tej kwestii jest więcej niż tolerancyjny. Ogólnie wyznaje w swoich wybrakowanych poglądach politycznych, że za dziesięć, albo dwadzieścia lat, czarodzieje i mugole już do reszty się zintegrują i nie będzie żadnych denerwujących barier i niedomówień.
Ach, wymieniony był już diabelski uśmieszek? Nie? No to jeszcze diabelski uśmieszek, towarzyszący mu przez całą dobę (tak, przez sen czasami też się w taki sposób uśmiecha) i zwiastujący wszystkim nadchodzące chwile grozy. Nosi się raczej luźno i wygodnie, coby w każdej chwili być gotowym na jakąś pogoń po ulicach miasta, albo na wskoczenie na miotłę. Ciemne jeansy (broń Merlinie, żeby było wąskie!) ciemne podkoszulki (chociaż zdecydowanie preferuje paradowanie po domu, kiedyś po Pokoju Wspólnym, bez owego okrycia), często porozrywane i podziurawione przez papierosy. No i szare, schodzone trampki.
Kiedy już podszedł, czujesz drażniący (może i przyjemny, w zależności od gustów) zapach tytoniu, bardzo świeżego (może szałwiowego?) szamponu i jeszcze kilku jak najbardziej charakterystycznych dla jego osoby rzeczy. Każdy zapach trochę odzwierciedla osobowość, no nie? Jego jest mocno piżmowy. Mamy wczesny ranek, więc pewnie jest w dresie i przyszedł prosto z porannego biegania, pompek i treningu na miotle. W obecnej sytuacji, widząc jego wygłodniały wzrok, należy usunąć się bezpiecznie do ściany i odczekać aż, niczym wściekły hipopotam, uda się na śniadanie i zje wszystko, co znajdzie na stole w pobliżu swojego stałego miejsca. Miejsce J. S. Pottera przy stole Gryfonów znajdowało się oczywiście gdzieś w centrum, ale jednocześnie jak najdalej od zasięgu wzroku nauczycieli. Teraz może siadać tam, gdzie ma ochotę - o ile chodzi o jego mieszkanie. W swoim mieszkaniu ma ograniczone pole manewru.
A teraz gotowi? Prawie wszystko, co najlepsze w Jamesie Syriuszu Potterze zostało już wymienione. Teraz czas na żmudne brnięcie przez pokrętne zakamarki jego duszy. Dusza brzmi odrobinę zbyt dramatycznie, więc postawimy po prostu na charakter. Jego priorytety przez kilka lat praktycznie żadnym szokującym zmianom nie uległy. Dalej chodzi przede wszystkim o to, by zwrócić na siebie uwagę. Wcześniej James robił to, dokuczając młodszemu bratu i kuzynostwu, Lily jakoś oszczędzał. Potem zamieniło się na nastoletni bunt, który wciąż gdzieś tam siedzi i puścić nie chce. Chociaż sam Potter powiedział kiedyś głośno, że to jego matka usiłuje wytłumaczyć wszystkie jego wady testosteronem i nastoletnią burzą hormonów, miast zauważać, że to po prostu jest jej syn, żadne tam dorastanie. Ginny trochę pokrzyczała, na chwilę się uspokoiło, a potem przybrało na mocy - sowy ze skargami i informacjami o szlabanach, późne nietrzeźwe powroty do domu podczas wakacji i nie tylko, ostre wymiany zdań, w których padało coraz to więcej przykrych słów, ucieczki, podejrzane towarzystwo, ciągłe romanse z dziewczynami, o których Ginny nigdy nie chciałaby usłyszeć i tatuaże (chociaż nie za bardzo liczba mnoga tu pasuje). Harry w końcu zadecydował, że tak być nie może, chociaż znowu Potter Junior nazwałby to odrobinę inaczej - tatuś pozbył się problemu. Po prostu kupił mu podczas wakacji przed ostatnim rokiem w szkole małe mieszkanie na Pokątnej, założył "konto" no i wszyscy żyją sobie szczęśliwie. Oczywiście nie ułożyło się tak, jakby chciał tego sam zainteresowany, który buntował się już chyba od kiedy to skończył roczek, a na świat przyszedł Albus. Dokładnie wtedy przestał być oczkiem w głowie rodziców, ale nikt nie kupował mu wtedy mieszkania. W jego małym, dwupokojowym czymś (które ostało się do teraz, ale opłaca je sam) od czasu do czasu odwiedzał go ktoś z ich wielkiej, w większości rudej, rodziny, ale na tym koniec. Chyba więc słusznie należy mu się przydomek czarnej owcy całej rodzinki. Za to niemiłosiernie często pałętali się tam najczęściej obcy, młodzi ludzie, niekoniecznie magiczni. James w tej kwestii jest więcej niż tolerancyjny. Ogólnie wyznaje w swoich wybrakowanych poglądach politycznych, że za dziesięć, albo dwadzieścia lat, czarodzieje i mugole już do reszty się zintegrują i nie będzie żadnych denerwujących barier i niedomówień.
A teraz coś wam powiem... Połowa z tego wszystkiego to zwykła bujda,
bowiem to samemu Jamesowi zależy, żeby wszyscy (przede wszystkim mama)
mieli o nim jak najgorsze zdanie. Odczuwa podświadomie takową właśnie
misję, od kiedy stwierdził, że Tiara Przydziału miała z nim zbyt łatwo.
Mało wybitną, ale w końcu nikt sam sobie takich misji nie wybiera. No i
od tego czasu zasiał gdzieś głęboko wszystko, co bezinteresowne,
koleżeńskie i... potterowe. Została tylko lekka megalomania, egoizm.
Wszyscy upierają się, że robi to na pokaz (czyli właściwie dobre domysły
sobie snują), że dobry z niego chłopiec, że niedługo mu to minie...
Pewnie to też przez ośli upór, towarzyszący mu już od wczesnego
dzieciństwa. Potrafił wtedy wleźć z samego ranka na drzewo i nie
schodzić tak długo, aż ojciec nie spełnił swojej obietnicy i nie wyszedł
z pracy wcześniej, żeby pokazać mu jak łapie się złoty znicz na najmłodszego szukającego stulecia.
Nie posłucha twojej rady nawet wtedy, gdy wcześniej sam miał zamiar
dokładnie tak zrobić. Zrobi coś innego wbrew sobie, żeby jednocześnie
było też wbrew tobie, ha! Mało logiczne, ale za to bardzo w stylu
Jamesa. Dochodzimy więc do kwestii kluczowej. Jeśli nie masz zamiaru
czegoś wypełnić, po prostu nie obiecuj. Sam James, pomimo całej wadliwej
konstrukcji, jest cholernie pamiętliwy i najlepszym sposobem, ażeby go
do siebie zrazić jest złamanie jakiejkolwiek przysięgi. Nawet, gdy to
jakaś błahostka. Obietnica to obietnica! Amen!
No i jest odrobinę nietolerancyjny. Patrzy krzywo na każdego, kto
wygląda, zachowuje się odrobinę inaczej, nieprzeciętnie i niezgodnie z
przyjętymi przez niego zasadami. Dziewczęta, które gdzieś tam skrycie
się w nim podkochują, tłumaczą go, mówiąc, że jest zbyt... nieśmiały,
żeby podejść otwarcie do pewnych kwestii, a James po prostu szuka
wyzwań. Kolejny przykład? Proszę bardzo. Jedyny odrobinę poważniejszy
związek w jego życiu zaczął się od banalnego zakładu z kolegą - James
przerażająco szybko przystaje na tego typu zakłady, nie mając zbyt
wielkiego poszanowania dla płci przeciwnej tylko z racji tego, że
nazywana jest słabszą. Na szacunek trzeba sobie zasłużyć, kolejna
zasada, której się trzyma. Wracając do samego związku. Byli razem kilka
miesięcy. Skończyło się wrzaskiem i łzami, nie ze strony Pottera
oczywiście. Spójrzmy prawdzie w oczy, któż wytrzymałby z nim więcej niż
kilka tygodni? I kto taki nie znudziłby się w tym czasie Gryfonowi?
Brutalne, ale prawdziwe.
Jeśli chodzi o szkołę i naukę, James już na samym początku zadecydował, że nie jest jego największym priorytetem. Po SUMach kontynuował tylko te przedmioty, które polubił, a calutką swą uwagę skupiał na quidditchu, z którym niewątpliwie wiązał wszystko, co miało nastąpić po samym Hogwarcie. Wciąż prycha ze zdziwieniem, gdy ktoś wspomina o tym, jak to Ginny ofiarnie porzuciła grę, żeby zajmować się dziećmi. Patrzy daleko, daleko ponad horyzont swoich planów i dochodzi do wniosku, że sam nigdy nie popełniłby podobnego błędu. Kapitanem szkolnej drużyny był, chociaż się zupełnie nie nadaje - prawie skończył się ten eksperyment opiekuna domu jakąś krwawą masakrą i trzonkami mioteł powbijanymi w brzuchy, głowy i inne takie. Zaraz po siódmej klasie już kilka drużyn się go domagało, właściwie kilka drużyn się go "domaga", od kiedy skończył lat piętnaście, ale nie oszukujmy się, chodzi im tylko o to, by mieć kogoś z nazwiskiem Potter, a Gryfonowi takie zasady się mimo wszystko nie podobają. Chciał, żeby domagali się jego, nie nazwiska. Odbył poważną rozmowę z trenerem zaraz po tym, jak to wybrano go spośród masy kandydatów. Nakreślił całą sytuację, powiedział, że nie potrzebuje żadnej taryfy ulgowej i takie tam. Trener tylko się głośno zaśmiał, mówiąc, że od teraz będzie się do niego zwracał po cyferce, którą nosi na koszulce - został numerem piątym.
♦ Kiedy jest naprawdę zdenerwowany, bierze miotłę i po prostu leci tam, gdzie go poniesie - matka nazywa to ucieczkami, ale prawda jest taka, że w takich chwilach James po prostu nie myśli. No i lepiej, żeby był wtedy sam, bo czasami takie nerwowe chwile kończą się naprawdę źle. Kiedyś na przykład rozbił komuś butelkę po kremowym piwie na twarzy. O licznych bójkach i korytarzowych porachunkach też nie trzeba chyba wspominać.
♦ Peleryna Niewidka spoczywa w jego kufrze pod nieużywanymi, zakurzonymi podręcznikami. Prędzej uciąłby sobie mały palec, niż oddałby ją komukolwiek (no tym bardziej rodzeństwu). Podebrał ją ojcu już dawno temu, ale Harry jakoś szczególnie nie protestował, więc ta sytuacja chyba nawet mu pasowała. Teoretycznie teraz jest mu niepotrzebna, zazwyczaj przydawała się podczas nocnych wędrówek po Hogwarcie, ale kto wie, co przyniesie przyszłość.
♦ Patronus zmienia się w feniksa, co go niezmiernie - zważywszy na rodzinną historię - zirytowało. Z boginem nigdy się "w cztery oczy" nie miał okazji spotkać, ale przypuszcza, że ukaże mu on samotność, choć nie wie, pod jaką miałoby to być postacią.
♦ Ostatnio jednym z jego ulubionych, a na pewno umilających czas, zajęć jest "omijanie" kolegów z pracy ojca. Tak, dobrze rozumiesz. Kiedy James tylko na dobre opuścił tereny Hogwartu, Harry - były Gryfon jest jednak przekonany, że to musiał być pomysł mamy - wysyła za nim swoich Facetów w Czerni, no a James ma świetną zabawę, gubiąc ich na pokrętnych uliczkach Hogsmeade, albo samego Londynu.
♦ Uwielbia mugolskie filmy, najbardziej te akcji i niektóre horrory. Prędzej dałby się pokroić nieostrym nożem, niż zgodziłby się na oglądanie komedii romantycznej. No i przepada też za mugolskim rockiem, bo zazwyczaj ten czarodziejski ma okropne teksty - co kogo obchodzi, że jakaś kobieta ma ochotę uwarzyć eliksir miłości, a jej facet nie chce wypić soku z dyni?
♦ W rodzinną historię (tę z Huncwotami i Lily Evans w tle) zagłębił się dopiero wtedy, gdy dziadek Arthur powiedział mu kiedyś, że jest niesamowicie podobny do Jamesa Pottera I i Syriusza Blacka. Właściwie powiedział: "jesteś zabójczą mieszanką tej dwójki, więc powinienem bać się zostawiać ci pod opieką kogokolwiek i cokolwiek". To nie tak, że nie miał zielonego pojęcia, kto był jego dziadkiem, a kto ojcem chrzestnym taty. Właściwie, znajdźcie mi osobę, która nic by o tym nie wiedziała, a dam wam galeona. Może nawet dwa.
♦ Pierwszego papierosa zapalił dokładnie w swoje trzynaste urodziny i tak zostało mu do dzisiaj, chociaż jeszcze do niedawna utrzymywał, że nie jest uzależniony. Za bardzo nie przejmuje się fizycznymi konsekwencjami tego przyjemnego nałogu, ale prawdą jest, że jakieś tam muszą istnieć. Na razie płuca nie protestują przy dość wzmożonych treningach. Biorąc pod uwagę jego wielkie zamiary co do reprezentacji narodowej, może być w przyszłości nieciekawie, ale James nie znosi myśleć o konsekwencjach, nim te się nie pojawią. Tak jest i w tym przypadku.
Jeśli chodzi o szkołę i naukę, James już na samym początku zadecydował, że nie jest jego największym priorytetem. Po SUMach kontynuował tylko te przedmioty, które polubił, a calutką swą uwagę skupiał na quidditchu, z którym niewątpliwie wiązał wszystko, co miało nastąpić po samym Hogwarcie. Wciąż prycha ze zdziwieniem, gdy ktoś wspomina o tym, jak to Ginny ofiarnie porzuciła grę, żeby zajmować się dziećmi. Patrzy daleko, daleko ponad horyzont swoich planów i dochodzi do wniosku, że sam nigdy nie popełniłby podobnego błędu. Kapitanem szkolnej drużyny był, chociaż się zupełnie nie nadaje - prawie skończył się ten eksperyment opiekuna domu jakąś krwawą masakrą i trzonkami mioteł powbijanymi w brzuchy, głowy i inne takie. Zaraz po siódmej klasie już kilka drużyn się go domagało, właściwie kilka drużyn się go "domaga", od kiedy skończył lat piętnaście, ale nie oszukujmy się, chodzi im tylko o to, by mieć kogoś z nazwiskiem Potter, a Gryfonowi takie zasady się mimo wszystko nie podobają. Chciał, żeby domagali się jego, nie nazwiska. Odbył poważną rozmowę z trenerem zaraz po tym, jak to wybrano go spośród masy kandydatów. Nakreślił całą sytuację, powiedział, że nie potrzebuje żadnej taryfy ulgowej i takie tam. Trener tylko się głośno zaśmiał, mówiąc, że od teraz będzie się do niego zwracał po cyferce, którą nosi na koszulce - został numerem piątym.
♦ Kiedy jest naprawdę zdenerwowany, bierze miotłę i po prostu leci tam, gdzie go poniesie - matka nazywa to ucieczkami, ale prawda jest taka, że w takich chwilach James po prostu nie myśli. No i lepiej, żeby był wtedy sam, bo czasami takie nerwowe chwile kończą się naprawdę źle. Kiedyś na przykład rozbił komuś butelkę po kremowym piwie na twarzy. O licznych bójkach i korytarzowych porachunkach też nie trzeba chyba wspominać.
♦ Peleryna Niewidka spoczywa w jego kufrze pod nieużywanymi, zakurzonymi podręcznikami. Prędzej uciąłby sobie mały palec, niż oddałby ją komukolwiek (no tym bardziej rodzeństwu). Podebrał ją ojcu już dawno temu, ale Harry jakoś szczególnie nie protestował, więc ta sytuacja chyba nawet mu pasowała. Teoretycznie teraz jest mu niepotrzebna, zazwyczaj przydawała się podczas nocnych wędrówek po Hogwarcie, ale kto wie, co przyniesie przyszłość.
♦ Patronus zmienia się w feniksa, co go niezmiernie - zważywszy na rodzinną historię - zirytowało. Z boginem nigdy się "w cztery oczy" nie miał okazji spotkać, ale przypuszcza, że ukaże mu on samotność, choć nie wie, pod jaką miałoby to być postacią.
♦ Ostatnio jednym z jego ulubionych, a na pewno umilających czas, zajęć jest "omijanie" kolegów z pracy ojca. Tak, dobrze rozumiesz. Kiedy James tylko na dobre opuścił tereny Hogwartu, Harry - były Gryfon jest jednak przekonany, że to musiał być pomysł mamy - wysyła za nim swoich Facetów w Czerni, no a James ma świetną zabawę, gubiąc ich na pokrętnych uliczkach Hogsmeade, albo samego Londynu.
♦ Uwielbia mugolskie filmy, najbardziej te akcji i niektóre horrory. Prędzej dałby się pokroić nieostrym nożem, niż zgodziłby się na oglądanie komedii romantycznej. No i przepada też za mugolskim rockiem, bo zazwyczaj ten czarodziejski ma okropne teksty - co kogo obchodzi, że jakaś kobieta ma ochotę uwarzyć eliksir miłości, a jej facet nie chce wypić soku z dyni?
♦ W rodzinną historię (tę z Huncwotami i Lily Evans w tle) zagłębił się dopiero wtedy, gdy dziadek Arthur powiedział mu kiedyś, że jest niesamowicie podobny do Jamesa Pottera I i Syriusza Blacka. Właściwie powiedział: "jesteś zabójczą mieszanką tej dwójki, więc powinienem bać się zostawiać ci pod opieką kogokolwiek i cokolwiek". To nie tak, że nie miał zielonego pojęcia, kto był jego dziadkiem, a kto ojcem chrzestnym taty. Właściwie, znajdźcie mi osobę, która nic by o tym nie wiedziała, a dam wam galeona. Może nawet dwa.
♦ Pierwszego papierosa zapalił dokładnie w swoje trzynaste urodziny i tak zostało mu do dzisiaj, chociaż jeszcze do niedawna utrzymywał, że nie jest uzależniony. Za bardzo nie przejmuje się fizycznymi konsekwencjami tego przyjemnego nałogu, ale prawdą jest, że jakieś tam muszą istnieć. Na razie płuca nie protestują przy dość wzmożonych treningach. Biorąc pod uwagę jego wielkie zamiary co do reprezentacji narodowej, może być w przyszłości nieciekawie, ale James nie znosi myśleć o konsekwencjach, nim te się nie pojawią. Tak jest i w tym przypadku.
k o n t a k t y ♦ d o d a t k i