James Syriusz Potter
♦ 24.10.2004 - 19 lat ♦ pałkarz w kadrze narodowej
♦ Nimbus2023 ♦ łuska Ognomiota Chińskiego, wierzba bijąca, 11 cali
Zbliża się do ciebie ze swoim wzrostem około stu osiemdziesięciu sześciu
centymetrów. Z długimi kończynami, na których nadmiernie odznaczają się
żyły. Mógłby uchodzić za nieudany wyrób, biorąc pod uwagę wzrost ojca i
dziadka - delikatnie mówiąc, średni wzrost. Można podejrzewać, że do
głosu doszły geny Weasley'ów gdzieś głęboko zakopane w DNA Ginny. Albo
po prostu zrządzenie losu, bo młodemu Potterowi bardzo to wszystko
odpowiada. Chudy, ale przy tym dość wyraźnie umięśniony, co nie jest
dziwne przy niemal codziennych treningach. Codziennych od około...
jedenastu lat? No coś koło tego. Loty na dziecięcych miotełkach za
bardzo się chyba nie liczą. Włosy też jakieś takie inne. Nie
kolorystycznie, kolorystycznie są bardzo potterowe, ale nie zgadza się
ich gładkość i dość chętna współpraca. Czytaj, zero bałaganu. Oczy
orzechowe, po mamie. Po mamie też są nieliczne piegi - dość dziwne przy
jego odrobinę ciemniejszej karnacji - i błąkające się gdzieniegdzie
pieprzyki. No i ma tatuaż. Nie, nie zrobił go po pijaku, było to
posunięcie jak najbardziej świadome (chociaż o tym troszkę niżej, tu
opiszemy tylko wygląd i umiejscowienie, które właściwie... trudno
określić). Otóż, na co wydał całe swoje oszczędności siedemnastoletni
wtedy James? Dokładnie na to. Na mały postrach matek i babć. Na małego,
bo nieprzekraczającego pięciu centymetrów, jadowicie zielonego smoka,
który teoretycznie miał spoczywać grzecznie na prawej łopatce, ale już w
trakcie wykonywania Potter i młody tatuażysta doszli do wniosku, że
takiego Ognomiota Chińskiego (sentyment do rdzenia różdżki) należałoby
odrobinę podrasować. I tak oto wędruje on sobie po całej długości
pleców. Coś jak czarodziejska fotografia. Co prawda, nie zieje żywym
ogniem, ale i jego można nieźle wkurzyć. Wtedy przy dotyku (kogoś poza
Jamesem oczywiście, bo ich dwójka żyje niemal w przyjaźni) potrafi cię
nieźle poparzyć. Przy dobrych wiatrach zobaczysz go nawet na ramieniu,
albo obojczyku.
Ach, wymieniony był już diabelski uśmieszek? Nie? No to jeszcze diabelski uśmieszek, towarzyszący mu przez całą dobę (tak, przez sen czasami też się w taki sposób uśmiecha) i zwiastujący wszystkim nadchodzące chwile grozy. Nosi się raczej luźno i wygodnie, coby w każdej chwili być gotowym na jakąś pogoń po ulicach miasta, albo na wskoczenie na miotłę. Ciemne jeansy (broń Merlinie, żeby było wąskie!) ciemne podkoszulki (chociaż zdecydowanie preferuje paradowanie po domu, kiedyś po Pokoju Wspólnym, bez owego okrycia), często porozrywane i podziurawione przez papierosy. No i szare, schodzone trampki.
Kiedy już podszedł, czujesz drażniący (może i przyjemny, w zależności od gustów) zapach tytoniu, bardzo świeżego (może szałwiowego?) szamponu i jeszcze kilku jak najbardziej charakterystycznych dla jego osoby rzeczy. Każdy zapach trochę odzwierciedla osobowość, no nie? Jego jest mocno piżmowy. Mamy wczesny ranek, więc pewnie jest w dresie i przyszedł prosto z porannego biegania, pompek i treningu na miotle. W obecnej sytuacji, widząc jego wygłodniały wzrok, należy usunąć się bezpiecznie do ściany i odczekać aż, niczym wściekły hipopotam, uda się na śniadanie i zje wszystko, co znajdzie na stole w pobliżu swojego stałego miejsca. Miejsce J. S. Pottera przy stole Gryfonów znajdowało się oczywiście gdzieś w centrum, ale jednocześnie jak najdalej od zasięgu wzroku nauczycieli. Teraz może siadać tam, gdzie ma ochotę - o ile chodzi o jego mieszkanie. W swoim mieszkaniu ma ograniczone pole manewru.
A teraz gotowi? Prawie wszystko, co najlepsze w Jamesie Syriuszu Potterze zostało już wymienione. Teraz czas na żmudne brnięcie przez pokrętne zakamarki jego duszy. Dusza brzmi odrobinę zbyt dramatycznie, więc postawimy po prostu na charakter. Jego priorytety przez kilka lat praktycznie żadnym szokującym zmianom nie uległy. Dalej chodzi przede wszystkim o to, by zwrócić na siebie uwagę. Wcześniej James robił to, dokuczając młodszemu bratu i kuzynostwu, Lily jakoś oszczędzał. Potem zamieniło się na nastoletni bunt, który wciąż gdzieś tam siedzi i puścić nie chce. Chociaż sam Potter powiedział kiedyś głośno, że to jego matka usiłuje wytłumaczyć wszystkie jego wady testosteronem i nastoletnią burzą hormonów, miast zauważać, że to po prostu jest jej syn, żadne tam dorastanie. Ginny trochę pokrzyczała, na chwilę się uspokoiło, a potem przybrało na mocy - sowy ze skargami i informacjami o szlabanach, późne nietrzeźwe powroty do domu podczas wakacji i nie tylko, ostre wymiany zdań, w których padało coraz to więcej przykrych słów, ucieczki, podejrzane towarzystwo, ciągłe romanse z dziewczynami, o których Ginny nigdy nie chciałaby usłyszeć i tatuaże (chociaż nie za bardzo liczba mnoga tu pasuje). Harry w końcu zadecydował, że tak być nie może, chociaż znowu Potter Junior nazwałby to odrobinę inaczej - tatuś pozbył się problemu. Po prostu kupił mu podczas wakacji przed ostatnim rokiem w szkole małe mieszkanie na Pokątnej, założył "konto" no i wszyscy żyją sobie szczęśliwie. Oczywiście nie ułożyło się tak, jakby chciał tego sam zainteresowany, który buntował się już chyba od kiedy to skończył roczek, a na świat przyszedł Albus. Dokładnie wtedy przestał być oczkiem w głowie rodziców, ale nikt nie kupował mu wtedy mieszkania. W jego małym, dwupokojowym czymś (które ostało się do teraz, ale opłaca je sam) od czasu do czasu odwiedzał go ktoś z ich wielkiej, w większości rudej, rodziny, ale na tym koniec. Chyba więc słusznie należy mu się przydomek czarnej owcy całej rodzinki. Za to niemiłosiernie często pałętali się tam najczęściej obcy, młodzi ludzie, niekoniecznie magiczni. James w tej kwestii jest więcej niż tolerancyjny. Ogólnie wyznaje w swoich wybrakowanych poglądach politycznych, że za dziesięć, albo dwadzieścia lat, czarodzieje i mugole już do reszty się zintegrują i nie będzie żadnych denerwujących barier i niedomówień.
Ach, wymieniony był już diabelski uśmieszek? Nie? No to jeszcze diabelski uśmieszek, towarzyszący mu przez całą dobę (tak, przez sen czasami też się w taki sposób uśmiecha) i zwiastujący wszystkim nadchodzące chwile grozy. Nosi się raczej luźno i wygodnie, coby w każdej chwili być gotowym na jakąś pogoń po ulicach miasta, albo na wskoczenie na miotłę. Ciemne jeansy (broń Merlinie, żeby było wąskie!) ciemne podkoszulki (chociaż zdecydowanie preferuje paradowanie po domu, kiedyś po Pokoju Wspólnym, bez owego okrycia), często porozrywane i podziurawione przez papierosy. No i szare, schodzone trampki.
Kiedy już podszedł, czujesz drażniący (może i przyjemny, w zależności od gustów) zapach tytoniu, bardzo świeżego (może szałwiowego?) szamponu i jeszcze kilku jak najbardziej charakterystycznych dla jego osoby rzeczy. Każdy zapach trochę odzwierciedla osobowość, no nie? Jego jest mocno piżmowy. Mamy wczesny ranek, więc pewnie jest w dresie i przyszedł prosto z porannego biegania, pompek i treningu na miotle. W obecnej sytuacji, widząc jego wygłodniały wzrok, należy usunąć się bezpiecznie do ściany i odczekać aż, niczym wściekły hipopotam, uda się na śniadanie i zje wszystko, co znajdzie na stole w pobliżu swojego stałego miejsca. Miejsce J. S. Pottera przy stole Gryfonów znajdowało się oczywiście gdzieś w centrum, ale jednocześnie jak najdalej od zasięgu wzroku nauczycieli. Teraz może siadać tam, gdzie ma ochotę - o ile chodzi o jego mieszkanie. W swoim mieszkaniu ma ograniczone pole manewru.
A teraz gotowi? Prawie wszystko, co najlepsze w Jamesie Syriuszu Potterze zostało już wymienione. Teraz czas na żmudne brnięcie przez pokrętne zakamarki jego duszy. Dusza brzmi odrobinę zbyt dramatycznie, więc postawimy po prostu na charakter. Jego priorytety przez kilka lat praktycznie żadnym szokującym zmianom nie uległy. Dalej chodzi przede wszystkim o to, by zwrócić na siebie uwagę. Wcześniej James robił to, dokuczając młodszemu bratu i kuzynostwu, Lily jakoś oszczędzał. Potem zamieniło się na nastoletni bunt, który wciąż gdzieś tam siedzi i puścić nie chce. Chociaż sam Potter powiedział kiedyś głośno, że to jego matka usiłuje wytłumaczyć wszystkie jego wady testosteronem i nastoletnią burzą hormonów, miast zauważać, że to po prostu jest jej syn, żadne tam dorastanie. Ginny trochę pokrzyczała, na chwilę się uspokoiło, a potem przybrało na mocy - sowy ze skargami i informacjami o szlabanach, późne nietrzeźwe powroty do domu podczas wakacji i nie tylko, ostre wymiany zdań, w których padało coraz to więcej przykrych słów, ucieczki, podejrzane towarzystwo, ciągłe romanse z dziewczynami, o których Ginny nigdy nie chciałaby usłyszeć i tatuaże (chociaż nie za bardzo liczba mnoga tu pasuje). Harry w końcu zadecydował, że tak być nie może, chociaż znowu Potter Junior nazwałby to odrobinę inaczej - tatuś pozbył się problemu. Po prostu kupił mu podczas wakacji przed ostatnim rokiem w szkole małe mieszkanie na Pokątnej, założył "konto" no i wszyscy żyją sobie szczęśliwie. Oczywiście nie ułożyło się tak, jakby chciał tego sam zainteresowany, który buntował się już chyba od kiedy to skończył roczek, a na świat przyszedł Albus. Dokładnie wtedy przestał być oczkiem w głowie rodziców, ale nikt nie kupował mu wtedy mieszkania. W jego małym, dwupokojowym czymś (które ostało się do teraz, ale opłaca je sam) od czasu do czasu odwiedzał go ktoś z ich wielkiej, w większości rudej, rodziny, ale na tym koniec. Chyba więc słusznie należy mu się przydomek czarnej owcy całej rodzinki. Za to niemiłosiernie często pałętali się tam najczęściej obcy, młodzi ludzie, niekoniecznie magiczni. James w tej kwestii jest więcej niż tolerancyjny. Ogólnie wyznaje w swoich wybrakowanych poglądach politycznych, że za dziesięć, albo dwadzieścia lat, czarodzieje i mugole już do reszty się zintegrują i nie będzie żadnych denerwujących barier i niedomówień.
A teraz coś wam powiem... Połowa z tego wszystkiego to zwykła bujda,
bowiem to samemu Jamesowi zależy, żeby wszyscy (przede wszystkim mama)
mieli o nim jak najgorsze zdanie. Odczuwa podświadomie takową właśnie
misję, od kiedy stwierdził, że Tiara Przydziału miała z nim zbyt łatwo.
Mało wybitną, ale w końcu nikt sam sobie takich misji nie wybiera. No i
od tego czasu zasiał gdzieś głęboko wszystko, co bezinteresowne,
koleżeńskie i... potterowe. Została tylko lekka megalomania, egoizm.
Wszyscy upierają się, że robi to na pokaz (czyli właściwie dobre domysły
sobie snują), że dobry z niego chłopiec, że niedługo mu to minie...
Pewnie to też przez ośli upór, towarzyszący mu już od wczesnego
dzieciństwa. Potrafił wtedy wleźć z samego ranka na drzewo i nie
schodzić tak długo, aż ojciec nie spełnił swojej obietnicy i nie wyszedł
z pracy wcześniej, żeby pokazać mu jak łapie się złoty znicz na najmłodszego szukającego stulecia.
Nie posłucha twojej rady nawet wtedy, gdy wcześniej sam miał zamiar
dokładnie tak zrobić. Zrobi coś innego wbrew sobie, żeby jednocześnie
było też wbrew tobie, ha! Mało logiczne, ale za to bardzo w stylu
Jamesa. Dochodzimy więc do kwestii kluczowej. Jeśli nie masz zamiaru
czegoś wypełnić, po prostu nie obiecuj. Sam James, pomimo całej wadliwej
konstrukcji, jest cholernie pamiętliwy i najlepszym sposobem, ażeby go
do siebie zrazić jest złamanie jakiejkolwiek przysięgi. Nawet, gdy to
jakaś błahostka. Obietnica to obietnica! Amen!
No i jest odrobinę nietolerancyjny. Patrzy krzywo na każdego, kto
wygląda, zachowuje się odrobinę inaczej, nieprzeciętnie i niezgodnie z
przyjętymi przez niego zasadami. Dziewczęta, które gdzieś tam skrycie
się w nim podkochują, tłumaczą go, mówiąc, że jest zbyt... nieśmiały,
żeby podejść otwarcie do pewnych kwestii, a James po prostu szuka
wyzwań. Kolejny przykład? Proszę bardzo. Jedyny odrobinę poważniejszy
związek w jego życiu zaczął się od banalnego zakładu z kolegą - James
przerażająco szybko przystaje na tego typu zakłady, nie mając zbyt
wielkiego poszanowania dla płci przeciwnej tylko z racji tego, że
nazywana jest słabszą. Na szacunek trzeba sobie zasłużyć, kolejna
zasada, której się trzyma. Wracając do samego związku. Byli razem kilka
miesięcy. Skończyło się wrzaskiem i łzami, nie ze strony Pottera
oczywiście. Spójrzmy prawdzie w oczy, któż wytrzymałby z nim więcej niż
kilka tygodni? I kto taki nie znudziłby się w tym czasie Gryfonowi?
Brutalne, ale prawdziwe.
Jeśli chodzi o szkołę i naukę, James już na samym początku zadecydował, że nie jest jego największym priorytetem. Po SUMach kontynuował tylko te przedmioty, które polubił, a calutką swą uwagę skupiał na quidditchu, z którym niewątpliwie wiązał wszystko, co miało nastąpić po samym Hogwarcie. Wciąż prycha ze zdziwieniem, gdy ktoś wspomina o tym, jak to Ginny ofiarnie porzuciła grę, żeby zajmować się dziećmi. Patrzy daleko, daleko ponad horyzont swoich planów i dochodzi do wniosku, że sam nigdy nie popełniłby podobnego błędu. Kapitanem szkolnej drużyny był, chociaż się zupełnie nie nadaje - prawie skończył się ten eksperyment opiekuna domu jakąś krwawą masakrą i trzonkami mioteł powbijanymi w brzuchy, głowy i inne takie. Zaraz po siódmej klasie już kilka drużyn się go domagało, właściwie kilka drużyn się go "domaga", od kiedy skończył lat piętnaście, ale nie oszukujmy się, chodzi im tylko o to, by mieć kogoś z nazwiskiem Potter, a Gryfonowi takie zasady się mimo wszystko nie podobają. Chciał, żeby domagali się jego, nie nazwiska. Odbył poważną rozmowę z trenerem zaraz po tym, jak to wybrano go spośród masy kandydatów. Nakreślił całą sytuację, powiedział, że nie potrzebuje żadnej taryfy ulgowej i takie tam. Trener tylko się głośno zaśmiał, mówiąc, że od teraz będzie się do niego zwracał po cyferce, którą nosi na koszulce - został numerem piątym.
♦ Kiedy jest naprawdę zdenerwowany, bierze miotłę i po prostu leci tam, gdzie go poniesie - matka nazywa to ucieczkami, ale prawda jest taka, że w takich chwilach James po prostu nie myśli. No i lepiej, żeby był wtedy sam, bo czasami takie nerwowe chwile kończą się naprawdę źle. Kiedyś na przykład rozbił komuś butelkę po kremowym piwie na twarzy. O licznych bójkach i korytarzowych porachunkach też nie trzeba chyba wspominać.
♦ Peleryna Niewidka spoczywa w jego kufrze pod nieużywanymi, zakurzonymi podręcznikami. Prędzej uciąłby sobie mały palec, niż oddałby ją komukolwiek (no tym bardziej rodzeństwu). Podebrał ją ojcu już dawno temu, ale Harry jakoś szczególnie nie protestował, więc ta sytuacja chyba nawet mu pasowała. Teoretycznie teraz jest mu niepotrzebna, zazwyczaj przydawała się podczas nocnych wędrówek po Hogwarcie, ale kto wie, co przyniesie przyszłość.
♦ Patronus zmienia się w feniksa, co go niezmiernie - zważywszy na rodzinną historię - zirytowało. Z boginem nigdy się "w cztery oczy" nie miał okazji spotkać, ale przypuszcza, że ukaże mu on samotność, choć nie wie, pod jaką miałoby to być postacią.
♦ Ostatnio jednym z jego ulubionych, a na pewno umilających czas, zajęć jest "omijanie" kolegów z pracy ojca. Tak, dobrze rozumiesz. Kiedy James tylko na dobre opuścił tereny Hogwartu, Harry - były Gryfon jest jednak przekonany, że to musiał być pomysł mamy - wysyła za nim swoich Facetów w Czerni, no a James ma świetną zabawę, gubiąc ich na pokrętnych uliczkach Hogsmeade, albo samego Londynu.
♦ Uwielbia mugolskie filmy, najbardziej te akcji i niektóre horrory. Prędzej dałby się pokroić nieostrym nożem, niż zgodziłby się na oglądanie komedii romantycznej. No i przepada też za mugolskim rockiem, bo zazwyczaj ten czarodziejski ma okropne teksty - co kogo obchodzi, że jakaś kobieta ma ochotę uwarzyć eliksir miłości, a jej facet nie chce wypić soku z dyni?
♦ W rodzinną historię (tę z Huncwotami i Lily Evans w tle) zagłębił się dopiero wtedy, gdy dziadek Arthur powiedział mu kiedyś, że jest niesamowicie podobny do Jamesa Pottera I i Syriusza Blacka. Właściwie powiedział: "jesteś zabójczą mieszanką tej dwójki, więc powinienem bać się zostawiać ci pod opieką kogokolwiek i cokolwiek". To nie tak, że nie miał zielonego pojęcia, kto był jego dziadkiem, a kto ojcem chrzestnym taty. Właściwie, znajdźcie mi osobę, która nic by o tym nie wiedziała, a dam wam galeona. Może nawet dwa.
♦ Pierwszego papierosa zapalił dokładnie w swoje trzynaste urodziny i tak zostało mu do dzisiaj, chociaż jeszcze do niedawna utrzymywał, że nie jest uzależniony. Za bardzo nie przejmuje się fizycznymi konsekwencjami tego przyjemnego nałogu, ale prawdą jest, że jakieś tam muszą istnieć. Na razie płuca nie protestują przy dość wzmożonych treningach. Biorąc pod uwagę jego wielkie zamiary co do reprezentacji narodowej, może być w przyszłości nieciekawie, ale James nie znosi myśleć o konsekwencjach, nim te się nie pojawią. Tak jest i w tym przypadku.
Jeśli chodzi o szkołę i naukę, James już na samym początku zadecydował, że nie jest jego największym priorytetem. Po SUMach kontynuował tylko te przedmioty, które polubił, a calutką swą uwagę skupiał na quidditchu, z którym niewątpliwie wiązał wszystko, co miało nastąpić po samym Hogwarcie. Wciąż prycha ze zdziwieniem, gdy ktoś wspomina o tym, jak to Ginny ofiarnie porzuciła grę, żeby zajmować się dziećmi. Patrzy daleko, daleko ponad horyzont swoich planów i dochodzi do wniosku, że sam nigdy nie popełniłby podobnego błędu. Kapitanem szkolnej drużyny był, chociaż się zupełnie nie nadaje - prawie skończył się ten eksperyment opiekuna domu jakąś krwawą masakrą i trzonkami mioteł powbijanymi w brzuchy, głowy i inne takie. Zaraz po siódmej klasie już kilka drużyn się go domagało, właściwie kilka drużyn się go "domaga", od kiedy skończył lat piętnaście, ale nie oszukujmy się, chodzi im tylko o to, by mieć kogoś z nazwiskiem Potter, a Gryfonowi takie zasady się mimo wszystko nie podobają. Chciał, żeby domagali się jego, nie nazwiska. Odbył poważną rozmowę z trenerem zaraz po tym, jak to wybrano go spośród masy kandydatów. Nakreślił całą sytuację, powiedział, że nie potrzebuje żadnej taryfy ulgowej i takie tam. Trener tylko się głośno zaśmiał, mówiąc, że od teraz będzie się do niego zwracał po cyferce, którą nosi na koszulce - został numerem piątym.
♦ Kiedy jest naprawdę zdenerwowany, bierze miotłę i po prostu leci tam, gdzie go poniesie - matka nazywa to ucieczkami, ale prawda jest taka, że w takich chwilach James po prostu nie myśli. No i lepiej, żeby był wtedy sam, bo czasami takie nerwowe chwile kończą się naprawdę źle. Kiedyś na przykład rozbił komuś butelkę po kremowym piwie na twarzy. O licznych bójkach i korytarzowych porachunkach też nie trzeba chyba wspominać.
♦ Peleryna Niewidka spoczywa w jego kufrze pod nieużywanymi, zakurzonymi podręcznikami. Prędzej uciąłby sobie mały palec, niż oddałby ją komukolwiek (no tym bardziej rodzeństwu). Podebrał ją ojcu już dawno temu, ale Harry jakoś szczególnie nie protestował, więc ta sytuacja chyba nawet mu pasowała. Teoretycznie teraz jest mu niepotrzebna, zazwyczaj przydawała się podczas nocnych wędrówek po Hogwarcie, ale kto wie, co przyniesie przyszłość.
♦ Patronus zmienia się w feniksa, co go niezmiernie - zważywszy na rodzinną historię - zirytowało. Z boginem nigdy się "w cztery oczy" nie miał okazji spotkać, ale przypuszcza, że ukaże mu on samotność, choć nie wie, pod jaką miałoby to być postacią.
♦ Ostatnio jednym z jego ulubionych, a na pewno umilających czas, zajęć jest "omijanie" kolegów z pracy ojca. Tak, dobrze rozumiesz. Kiedy James tylko na dobre opuścił tereny Hogwartu, Harry - były Gryfon jest jednak przekonany, że to musiał być pomysł mamy - wysyła za nim swoich Facetów w Czerni, no a James ma świetną zabawę, gubiąc ich na pokrętnych uliczkach Hogsmeade, albo samego Londynu.
♦ Uwielbia mugolskie filmy, najbardziej te akcji i niektóre horrory. Prędzej dałby się pokroić nieostrym nożem, niż zgodziłby się na oglądanie komedii romantycznej. No i przepada też za mugolskim rockiem, bo zazwyczaj ten czarodziejski ma okropne teksty - co kogo obchodzi, że jakaś kobieta ma ochotę uwarzyć eliksir miłości, a jej facet nie chce wypić soku z dyni?
♦ W rodzinną historię (tę z Huncwotami i Lily Evans w tle) zagłębił się dopiero wtedy, gdy dziadek Arthur powiedział mu kiedyś, że jest niesamowicie podobny do Jamesa Pottera I i Syriusza Blacka. Właściwie powiedział: "jesteś zabójczą mieszanką tej dwójki, więc powinienem bać się zostawiać ci pod opieką kogokolwiek i cokolwiek". To nie tak, że nie miał zielonego pojęcia, kto był jego dziadkiem, a kto ojcem chrzestnym taty. Właściwie, znajdźcie mi osobę, która nic by o tym nie wiedziała, a dam wam galeona. Może nawet dwa.
♦ Pierwszego papierosa zapalił dokładnie w swoje trzynaste urodziny i tak zostało mu do dzisiaj, chociaż jeszcze do niedawna utrzymywał, że nie jest uzależniony. Za bardzo nie przejmuje się fizycznymi konsekwencjami tego przyjemnego nałogu, ale prawdą jest, że jakieś tam muszą istnieć. Na razie płuca nie protestują przy dość wzmożonych treningach. Biorąc pod uwagę jego wielkie zamiary co do reprezentacji narodowej, może być w przyszłości nieciekawie, ale James nie znosi myśleć o konsekwencjach, nim te się nie pojawią. Tak jest i w tym przypadku.
k o n t a k t y ♦ d o d a t k i
[ Schowane, aby James zbytnio się nie ślinił! ]
OdpowiedzUsuńOphelia Krum
Ophelia Krum na spotkaniu. Ophelia Krum na kolacji. Ophelia Krum na randce z prawdziwego zdarzenia. Ophelia Krum w sukience, przełamanej jednak nieco zbyt topornymi do koronki butami. Ophelia Krum w rozpuszczonych, zwichrzonych wiatrem włosach i kolorową czapką, naciągniętą na uszy, ze znoszonym płaszczem i grymasem niepewności na twarzy. Ophelia Krum z cichą melodią, nuconą pod nosem dla otuchy i z uważnym spojrzeniem. Ophelia Krum spacerująca wokół jakiegoś budynku, nie potrafiąca zmusić się do tego, aby w końcu teleportować się na miejsce spotkania, z tym swoim milionem absurdalnych wątpliwości i falą niezdecydowania. Ophelia Krum przysiadająca na ławce, wyciągająca nogi przed siebie, zerkająca na wielki zegar na środku placu. A przede wszystkim Ophelia Krum teleportująca się przed restaurację, nie robiąca sobie przy tym żadnej krzywdy. Nie wylądowała na żadnym człowieku, nie wylądowała w śmietniku,a przede wszystkim nie rozszczepiła się, chociaż dwukrotnie to jej się zdarzyło i za każdym razem, kiedy zmuszona była użyć teleportacji czuła jak żołądek jej się buntuje.
OdpowiedzUsuńChwilę kręciła się w kółko, starając się znaleźć wzrokiem swojego towarzysza, kiedy jednak zdała sobie sprawę, jak dziwnie musi wyglądać, a mężczyzna z którym się umówiła, stoi akurat na wyznaczonym miejscu, przystanęła gwałtownie. Nieco speszona uniosła dłoń, aby poprawić czapkę i naciągnąć ją jeszcze bardziej na uszy, tak jakby czekał ją długi spacer w zimnie, a nie szybkie pozbycie się okrycia we wnętrzu restauracji.
- Jestem. - Próbowała nadać swojemu głosu nutę beztroski i radości, jednak niekoniecznie jej to wyszło. Zachrypiała jeszcze gorzej niż zawsze, wzmagając to przy okazji paskudnym przeziębieniem, które złapało ją tydzień temu i nie chciało za cholerę odejść. Bolało tylko gardło i ledwo ją było słychać, na szczęście jednak nie wypluwała sobie płuc i nie zasmarkiwała piżamy, chowając się pod gruba kołdrą. Funkcjonowała normalnie, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że zamiast na ekscepty z Panem Idealnym powinna udać się do swojego pokoju, a lampkę wina zamienić na gorące mleko z dodatkiem czosnku i miodu. - Sama się sobie dziwię, ale jestem – dodała jeszcze, nieco głośniej, ruszając w jego stronę, wciskając dłonie do kieszeni płaszcza, którego zapomniała zapiąć.
Jej obecność tutaj wywoływała u niej sprzeczne uczucia. Z jednej strony się zgodziła, w dodatku bez zastanowienia, co mogłoby podsunąć Potterowi mylne wrażenie, że tylko czekała na podobną okazję. Zgodziła się i się wyszykowała, a przecież mogła przyjść w wytartych dżinsach i nie myśleć o tym, że jej włosy znowu nie chcą się ułożyć, a współpraca z grzebieniem idzie im wybitnie opornie. Z drugiej jednak... Z drugiej jednak strony – czy ta cała sytuacja nie wydawała się być śmieszna? Ophelia Krum na kolacji, z mężczyzną nie będącym wilkiem, przyodziana w sukienkę, koronkową (!). Ophelia Krum nie nadawała się do jakichkolwiek interakcji międzyspołecznych, a co dopiero mówiąc o romansach i innych podobnych. Ophelia Krum na randce, ale zabawne...
James z kolei... James wyglądał jak James, jak zawsze czyli perfekcyjnie, z tym swoim dziwnym błyskiem w oku i swoją chemią, która roztaczał. James Potter był swoistym magnesem na kobiety i jakoś w tym momencie się nie dziwiła. Czy przypadkiem i ona nie złapała się nieco w jego sieć, skoro była tutaj i nieco denerwowała się wszystkim, chociaż zazwyczaj nie zwracała na cały świat uwagi? Ta myśl napawała ją odrazą, przykre, ale tak było. Nie chciała czuć się jak kolejne trofeum.
Ophelia Krum podświadomie czuła, że to spotkanie okaże się katastrofą i modliła się, aby jej przypuszczenia tym razem okazały się mylne.
Stosunki w rodzinie Potterów wyglądały mniej więcej tak jak w jej. Sama zawsze miała lepszy kontakt z Wiktorem, była jego ukochaną i jedyną córeczką, oczkiem w głowie, obsypywana prezentami. Krum gotowy był zrobić wszystko dla ciemnowłosego aniołka, który szybko zrzucił skrzydełka i pozwolił się umorusać błotem. Sinne Storck-Krum była... oziębła, łagodnie to ujmując. Trzymała wszystkich na dystans, chłodno kalkulowała i pełniła rolę Pana i Władcy. W przeciwieństwie do Ginny i Jamesa, Sinne i Ophelia rozmawiały. Nieczęsto, ale rozmawiały. I o dziwo to matka była tą, która wsparła Gryfonkę, gdy wyszedł na jaw cały ten felerny romans. Wiktor był zbyt rozczarowany, aby cokolwiek zrobić, potrafił tylko schować się we własnym gabinecie i bawić się miniaturową repliką samego siebie.
OdpowiedzUsuń- Pod spodem tez mam koronkę, jeśli Ciebie to interesuje – mruknęła cicho pod nosem, mrużąc oczy w charakterystyczny dla siebie sposób. Nie wydawała się być wcale speszona swoimi słowami, nawet, jakby na potwierdzenie prawdziwości swoich słów, dłonią sięgnęła do skraju swojej sukienki, podciągając ją o centymetr czy dwa. Niewiele, ale zawsze coś. COŚ co było bardzo prowokacyjne i nietaktowne. Nie żeby miała na sobie ciemne rajstopy, które by i tak uniemożliwiły dostrzeżenie czegokolwiek.
Problemem Krumowej było to, że nie szczypała się ze słowami, nie szukała odpowiedniego doboru, nie zastanawiała się nawet przez chwilę czy nie przekracza pewnej granicy. Powinna najpierw dziesięć razy się zastanowić, a dopiero potem coś powiedzieć, ale u niej co w sercu to od razu na języku. Nie miała czasu, aby analizować każde słowo i zastanawiać się czy dopuścić je do obiegu czy nie. Szkoda, że przy okazji nie zauważała iż wychodzi na tym jak Zabłocki na mydle, a konsekwencje swoich słów są opłakane. I nie mówiła tutaj o tym, że w kilka sekund potrafiła zrazić do siebie druga osobę, bo była w tym mistrzem, ogólnie średnio interesowało ją co na jej temat mają do powiedzenia osoby postronne, chyba że chodziło o dawną sprawę z romansem. Raczej chodziło o to, że w kontaktach z nauczycielami czy urzędnikami państwowymi powinna trochę bardziej się kontrolować. Uchodziła więc za bezczelną, chociaż to była raczej zwyczajna prostolinijność, nic dziwnego.
Dobrze, że nie oczekiwał od niej gestów uwielbienia, bo nie potrafiłaby spełnić jego wyobrażeń. Zwłaszcza w tym momencie, kiedy nastawił swoje ramię. Mogła tylko patrzyć na niego z rozbawieniem pomieszanym z nuta pobłażliwości. Nawet przez chwilę na jej twarzy pojawiła się mina o co tutaj chodzi? W porę jednak zorientowała się, że akurat takie zachowanie może wydać się komuś niegrzeczne, chyba obiło jej się o uszy, gdy matka mówiła, aby nie bagatelizować podobnych gestów. Westchnęła więc cicho, nie dowierzając nieco, ujmując jednak jego ramię. Pozostała jednak cały czas w odpowiedniej odległości od Pottera, nie zamierzając się z nim zbytnio spoufalać. Od początku powinien wiedzieć, że nie jest jedną z tych, którym wystarczy czarujący uśmiech Jamesa, aby rozłożyły przed nim nogi. Życie jest czasami takie okrutne, kiedy człowiek za dużo sobie zacznie wyobrażać, a potem zostaje brutalnie ściągnięty na ziemię.
I naprawdę, wolałaby nie wiedzieć co on robił po zakończeniu szkoły. Dobrze było jej z myślą, że całkowicie poświęcił się swojej karierze, a że nie czytywała gazet, łatwiej było jej w to uwierzyć, kiedy z każdej stronnicy nie wołały do niej napisy o kolejnym romansie młodego Pottera. Może była naiwna, a może po prostu oszukiwała sama siebie, bo w głębi duszy i tak wiedziała. Gdyby zadała sobie pytanie na temat tego jak wyglądało życie towarzyskie Jamesa po ukończeniu Hogwartu – wiedziałaby. Trafiłaby w sedno. Dlatego nie zadawała sobie podobnych pytań, nieświadomy człowiek jest szczęśliwszy.
Nie żeby jego życie seksualne ją cokolwiek obchodziło!
[Sie sie sie siema! Myśl.]
OdpowiedzUsuń[Również witam. Do tej roli Minty to pasuje jak ulał, nie powiem. Czy jeśli Lee spotka Jamesa podczas wycieczki do Hogsmeade jak bardzo będzie to niemożliwe w skali od 0 do "Mission: Impossible"?]
OdpowiedzUsuńAraminta Lee
Wydawałoby się, że dziewczyna nie może być bardziej zdystansowana i uważna niż zazwyczaj. A jednak, w tym momencie, mimo iż wydawała się być nieco mniej sztywna niż na co dzień, mimo iż wydawała się starać uśmiechać i nie odstręczyć od razu Pottera, było całkowicie inaczej niż wyglądało to na pierwszy rzut oka. Nie odrywała od swojego towarzysza wzroku nawet na moment, mrużyła oczy podejrzliwie, doszukiwała się drugiego dna tam, gdzie pewnie go nie było. Mimowolnie w jej głowie zapalała się czerwona lampka, informująca ją o tym, że zwykła kolacja zwykła kolacją nie jest, a Pan Idealny oczekuje od niej więcej, niż chciałaby od siebie dać. Bądź co bądź naprawdę liczyła tylko na zwyczajną kolację, nic ponadto i jeżeli Potter w głowie planował sobie już różne scenariusze, mógł o nich równie dobrze zapomnieć teraz, a nie później. Narobi sobie jeszcze biedaczyna nadziei i będzie niezwykle rozczarowany z powodu takiego, a nie innego obrotu sprawy.
OdpowiedzUsuń- Wolę Ciebie normalnego, nie sil się więc na uprzejmość – wyrzuciła z siebie od razu, odsuwając krzesło zanim Potter jakkolwiek zdążyłby zareagować. Należała do tego ewenementu dziewczyn, które odpychał romantyzm, sztywna kultura, naskakiwanie. I chociaż większość dziewcząt mówiła, że pociągają ich dranie, na wzdychaniu z daleka się kończyło, bo kiedy przyszło się z nimi zmierzyć, twierdziły, że jednak popełniły błąd. Ona się nie wycofywała, potrzebowała dziwnej adrenaliny, sama zaś nie była wybitnie litościwie w stosunku do samej siebie, nic więc dziwnego, że wybierała inny zestaw cech niż przeciętna kobieta. Może robiła to bo w zasadzie sama była szara i nudna, niczym nie wyróżniająca się w tłumu, dlatego potrzebowała jakiegoś balastu. - I tak jej nie docenię, więc będziesz miał wrażenie, że skakałeś koło mnie na próżno.
Ah, zapomniała. Była też do bólu szczera, powinien już to zauważyć.
Coś przykuło jej wzrok, jakaś grupka dziewczyn, które miała wrażenie, że zerkają w ich stronę nieco zbyt ostentacyjnie, jednak zignorowała to, dochodząc do wniosku, że zapewne wyolbrzymia. Znalazła pięć wytłumaczeń dlaczego patrzą w tę stronę, wśród nich zaś znajdowało się na przykład skwitowanie, że widocznie w tej koronkowej sukience i zupełnie niepasujących do niej butach, wygląda jak strach na wróble. Wzruszyła jednak ramionami do siebie, siadając na krześle i wracając wzrokiem do Jamesa, patrząc jak okrąża on stół, aby zasiąść naprzeciwko. Szybko też, kiedy tylko zjawił się koło nich kelner (Boże, jak się głupio czuła w tej sytuacji!), przejęła od niego kartę z daniami, otwierając ją i unosząc tak, aby zakryć swoją twarz i aby James nic nie mógł zobaczyć.
Małe dziecko, doprawdy małe dziecko, które zaczynało żałować, że przyjęło ową propozycję.
[No cześć..?]
OdpowiedzUsuńBlythe
[Fajna karta. Mam małe pytanie - czy mogłabym stworzyć dziewczynę pana Pottera? Proszę o szybką odpowiedź na maila wielbieslodycze@gmail.com . ]
OdpowiedzUsuń[Okej, więc jakiś pomysł związany z wątkiem?]
OdpowiedzUsuńAlice Batchelor
[Owszem, punktów zaczepienia jest mało. No ale można by sięgnąć do przeszłości, takiej odległej i założyć, na przykład, że jako sześcioletni szczyl James podkochiwał się, czy też lubił po prostu młodszą Blythe, a ta spędzała u nich w domu dużo czasu. I tak im zostało, i ta dam, do dzisiaj się przyjaźnią i nie ma w tym nic dziwnego, gdy zjawia się przed Jamesowymi drzwiami z jakimś filmem pod pachą i wprasza mu się do środka, na kanapę, do łóżka i łazienki. I oczywiście na odwrót, on też jej może składać wizyty. I byłoby słodko, o ile się zgodzisz, o.]
OdpowiedzUsuńBlythe
[Hłe, hłe x2 :> ]
OdpowiedzUsuńL. Davies
[A ja bym powiedziała, żem otwarta na propozycje, jak nigdy. Dorzucę coś od siebie, oczywiście, (no ba!) jak mi chociaż w minimalnym (takim ciup ciup) stopniu się ustosunkujesz, o :D]
OdpowiedzUsuńL. Davies
[Coś o tym wiem :C ]
OdpowiedzUsuń[Emmm.... no to robimy moją ukochaną burzę mózgów :D jaki typ relacji? bardzo pozytywny, pozytywny, negatywny, bardzo negatywny, pokręcony, dziwny? metodą prób i błędów dojdziemy do czegoś :D]
OdpowiedzUsuń